środa, 2 października 2013

The Chosen

No, okazało się rano, że udało im się podtrzymać statystykę - 113 dni bez wypadku. Jakoś te rosnące liczby podnoszą mnie na duchu. Dzisiaj miałam na 7, więc spokojnie szłam rano jak zombie i zastanawiałam się, kiedy wlezę w krzaki. Zaspana, praktycznie nieprzytomna wlekłam się, noga za nogą. Zauważyłam, że myśli o Księciu wprawiają mnie w ponury nastrój. Moje uczucia się nie zmieniły, ale przypominanie sobie jego całego nie napawało mnie przyjemnym rozanieleniem, jak w pierwszych dniach. Jak wczoraj pisałam, tak dzisiaj moje decyzje zaczynają owocować. Na razie nieprzyjemnie, ale czas pokaże.

Weszłam do kafeterii i od razu zaaplikowałam sobie kawę. Wcisnęłam extra strong  i rozkoszowałam się jej smakiem, chociaż w rzeczywistości smakowała jak siki. Jednak kawa to kawa, a zwłaszcza z rańca nie powinnam na nią narzekać. Stanowi moje główne źródło energii, aż do przerwy śniadaniowej, więc czczę ją, jaka by nie była.

Chodzenie tak wcześnie do pracy pozwala mi na komfort nieoglądania Jego Książęcej Mości Adama. Nie zerkałam więc nerwowo w stronę drzwi, tylko spokojnie pozbierałam się do kupy i wyszłam na halę. Dosyć długo rozkręcałam się przy stanowisku. Zastanawiałam się, co u Shewolf, ale widząc, że ma koło siebie mamę i Troy  'a wiedziałam, że niczego jej nie brakuje. Dzisiaj nie miałam nawet okazji z nią porozmawiać, co znacznie zdołowało mój nastrój.

Do przerwy śniadaniowej nic się nie działo. Siedziałam przy stoliku pełnym Polek, więc słuchałam jak plotkują i łaknęłam każdego słowa, które padało. Czułam się dzisiaj wyobcowana, odrzucona. To dlatego moje myśli nie zajmowały się analizowaniem otoczenia, wsłuchiwaniem się w dialogi i sporadycznym włączaniu się w te rozmowy. Dzisiaj byłam wyrzutkiem.
- Angie - usłyszałam Cruellę i aż mną wstrząsnęło. Szybko strzeliłam litanię i koronkę.
- Tak? - zapytałam zdziwiona, że mój głos nie zadrżał. Nie wiem czemu, ale ona po prostu była definicją strachu. Co dzień przeżywałam Final Destiny czy One missed call. Horror gonił horror, a wysokie stężenie adrenaliny wciąż żywo krążyło w mich żyłach.
- Masz kartę dostępu? - zapytała.
- Nie, nie mam - odparłam. - Ale chciałabym mieć - dodałam i zabrałam się za robotę. Nawet w czasie rozmowy z Cruellą należy coś robić. Inaczej dostaniesz za swoje.
- Dobra - rzuciła i poszła dalej. Nie minęło 20 minut, a zmora pojawiła się przy moim stanowisku niczym zjawa. - Tutaj jest kamizelka - wręczyła mi firmową kamizelkę w kolorze czerwonym. - A tu masz kartę dostępu do drzwi - podała mi blaszkę z numerkiem 72. W mojej głowie zabrzmiało Alleluja, a niebo rozstąpiło się i przelało na mnie swoją chwałę.

Koniec ze sterczeniem pod drzwiami! Niemalże skakałam z radości na tę myśl. Złapałam w dłonie kilka kartonów i z szerokim uśmiechem na twarzy poszłam pozbyć się śmieci. Zajęta ugniataniem tektury przy zbiorowym koszu rozmyślałam o swoim szczęściu. Zadowolona podniosłam spojrzenie i zetknęłam się z magnetyzującym wzrokiem Księcia, który obrócił się w moją stronę dokładnie w tym samym momencie, co ja w jego. Chwilę spoglądaliśmy w swoje oczy, a sekundy naszego mierzenia się nawzajem wydawały mi się być zawieszone w czasie. Jakby wszystko wokoło spowolniło, wyciszyło się, przestało tak na prawdę istnieć. Zmieniłam powłóczyste spojrzenie w krótkie, przelotne zetknięcie się i wróciłam do stanowiska. Szybko wymazałam uczucia, które mi towarzyszyły przy tym upajającym momencie i zrobiłam to, co umiałam najlepiej - rzuciłam się w wir pracy.

Po długiej przerwie oddelegowano mnie na inną halę. Niepewna ruszyłam w nieznane wraz ze swoimi kompanami. Trzech facetów i ja. Wybrana. Szliśmy głównym torem odprowadzani zawistnymi spojrzeniami innych. Nie wiedziałam, czemu zazdrościli. Jednak już niebawem miałam się tego dowiedzieć.

Hala świeciła pustkami. Nie było stanowisk, ludzi, huku, nic. Kilka palet, niezbędne rzeczy do wykonania orderu i stolik, który wyglądał marnie na tle przestrzeni wokoło. Okazało się, że bez żadnego nadzoru pracowaliśmy mozolnie, wcale nie przejmując się, że ktoś nas pogoni. Powoli, bez pośpiechu, w atmosferze żartów i śmiechu wykonywaliśmy swoje obowiązki. Sumiennie lub mniej. Wiem, czemu mi zazdrościli. Jutro też będę pracowała na tej hali, więc wstanę rano pełna dobrego humoru.

Po pierwsze - spokój, cisza, wolność, brak pośpiechu.
Po drugie - Miłe towarzystwo, kameralnie
Po trzecie - brak Księcia Adama i towarzyszącego rozmyślaniu o nim niepokoju

A więc czego więcej chcieć? Żyć, nie umierać. Chociaż serce boleśnie kurczy się na myśl o Jego Książęcej Mości Adamie, to myśl, że z nim nie będę rani jeszcze bardziej. Głupia Angie. Głupia i zakochana, ale to zestawienie to żadna nowość, nie?

1 komentarz:

  1. Jak to? Nie będzie księcia? ;(
    No ale cóż... to nie ja ustalam zasady. Motyw odliczania dni bez wypadku? Dość ironiczny i nie mogę się oprzeć przeczuciu, że za niedługo w końcu się wyzeruje...

    OdpowiedzUsuń