czwartek, 3 października 2013

Gentlemans...

Yay. 114 dni bez wypadku. Chyba podświadomie czekam, że nadejdzie dzień, w którym licznik się wyzeruje. Rano ciężko mi było zwlec się z łóżka. Coraz mniej zapamiętuję z minionych dni, czego powodem jest dopadająca mnie rutyna tygodnia. Chciałabym zapamiętać jak najwięcej i zapisać to tutaj, w moim dzienniku, ale z irytacją stwierdzam, że jakoś mniej entuzjastycznie rzucam się w rozmowy innych.

Dzień jak zwykle zaczynam od kawy. Uśmiecham się na myśl o dzisiejszym poranku, gdy dostałam się do pracy za pomocą mojej własnej karty. Nie musiałam się nigdzie spieszyć, ani na nikogo liczyć. Po prostu mogłam spokojnie nacieszyć się poranną ciszą, nie goniąc na zadyszkę do roboty.

Nim zrobiło się tłoczno, Dawid, Andy, Krzysiek i ja poszliśmy w stronę naszej hali. Naszej ciszy i naszego spokoju, gdzie nikt nie wisiał nam nad głowami, gdzie nie musieliśmy uważać na słowa i mogliśmy swobodnie prowadzić niezobowiązującą konwersację. Taka chwila wytchnienia w czasie zapierdolu.
- Leje - stwierdził Krzysiek z niesmakiem. Dawid odwrócił się w moją stronę.
- Wezmę cię na ręce - podniósł dłonie nad głowę. - O, tak. I będę miał parasol - zaśmiał się. Prychnęłam lekceważąco.
- Połamiesz się - rzuciłam, ale pod nosem uśmiechnęłam się wesoło. Wyłapał tę reakcję i puścił mi oczko.

Weszliśmy na halę, która chętnie powtarzała echem nasze kroki. Skrzywiłam się, bo sprawiało to wrażenie tłoku i harmidru. Na szczęście po chwili wszystko ucichło, a przestrzeń wypełniał rytmiczny odgłos deszczu bębniącego w blaszany sufit. Odnalazłam w tym ukojenie i nie włączyłam się w rozmowę z pozostałymi z zespołu. Na pewno nie od razu. Po prostu zamilkłam i niespiesznie wykonywałam to, co do mnie należało. Podniosłam kolejną blaszaną obudowę, na którą miałam nakleić naklejki i przykręcić lampy wraz z umieszczeniem balastu.
- Popatrz - rzucił głośno Andy, najstarszy z nas wszystkich. - Tyle dżentelmenów tutaj jest, ale nikt ci nie pomoże - zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Dżentelmeni może i są - zaśmiał się filozoficznie Krzysiek, typ wiejskiego twardziela i ważniaka. - Ale miejsc nie ma - Dawid ryknął śmiechem, a wraz z nim Andy. Siłą rzeczy i ja zaczęłam się śmiać.
- Panowie! - usłyszałam głos Pana Smiley 'a. Przewróciłam lakonicznie oczami i odchrząknęłam, ale nie poprawił się. - Tutaj macie order, tu naklejki, a tu brakujące balasty - wymieniał, zwracając się do nas wszystkich, ale ja go nie słuchałam. Za tych 'panów' postanowiłam go olewać, a i tak wiedziałam, że Andy mi powie, co mam zrobić. - No, panowie, do pracy - zaśmiał się na odchodnym.
- Mam rozumieć, że wy pracujecie, a ja się obijam? - zapytałam Dawida. Spojrzał na mnie mrużąc powieki.
- Krzysiek - zwrócił się do kolegi. - Wrzuć ją do kartonu, a ja ją okleję taśmą. Wywieziemy ją do - tu spojrzał w order.- Bratysławy.
- Nie ma problemu - zaśmiał się Krzysiek i podszedł do mnie z taśmą w ręku. - No, mała - rzucił, a ja podparłam się pod boki.
- Tylko nie mała - warknęłam. - Malaka - przeklęłam po grecku nie oczekując, że ktoś zrozumie.
- Nie przeklinaj - mruknął Krzyś, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Rozumiesz?
- Mieszkałem w Grecji ponad 4 lata - rzucił. I tak zaczęliśmy temat, obydwoje zaśmiewając się z własnych przygód i niedopowiedzeń. Andy i Dawid na próżno starali się dodać coś od siebie. Dawid to jeszcze pół biedy, bo po polsku to rozumiał, ale Andy ni w ząb nie pojmował, co mówiliśmy, więc tylko bezradnie patrzył to na mnie, Krzyśka i wreszcie na Dawida, który wybiórczo wyjaśniał mu, o czym tak żywo rozprawiamy.

Na przerwie nic ciekawego. Dzisiaj tylko dwa razy spojrzałam na Księcia, bo bałam się, że myśli o nim całkowicie mnie przygnębią. Więc nawet nie zwracałam na niego uwagi. Ale te dwa razy to o dwa za dużo. Pierwszym chciałam przeczesać jego włosy i czuć jego dotyk. Nie chodziło mi o macanie, ale zwykłe otarcie się o siebie podczas pracy, zetknięcie się dłoni. Nie ważne, po prostu aby największym i najdłuższym naszym kontaktem było zwykłe trzymanie się za ręce.

Drugim chciałam go spotkać na mieście, gdy patrzy na mnie, a ja, przyłapując go na tym, zmuszam go do nawiązania kontaktu. Oczywiście niewerbalnie. Samym złapaniem go na obserwacji. Otworzyłabym się, gdyby to on zagadał. Z nas dwojga, nieśmiałych i raczej milczących typów, on znacznie częściej się odzywa. Wciąż sporadycznie, ale jednak z większą częstotliwością. Przy nim mogłabym siedzieć i milczeć.

Szybko zamknęłam umysł przed napływającymi gdybaniami i marzeniami. Tutaj, gdzie teraz jestem, nie potrzebne mi jest bujanie w obłokach. Tutaj muszę twardo stąpać po ziemi. Książę Adam mógłby mnie jednak oderwać na kilka centymetrów.

Shewolf też dzisiaj była daleko ode mnie. Z mamą, Troy 'em i resztą znajomych bawili się wyśmienicie. Kilka razy uśmiechnęłyśmy się do siebie i skinęłyśmy głowami, ale nie rozmawiałyśmy. Nie ma na to okazji i czasu, co coraz bardziej mnie przytłacza.

Kolejny raz dzisiaj obiecałam sobie skończyć z wzdychaniem do Księcia. Nic mi nie da wpatrywanie się w niego jak w obrazek. Skoro postanowiłam do niego nie podchodzić, to nie powinnam mieć poczucia jakiejś straty. A takie poczucie właśnie zaczyna we mnie kiełkować. Odrzucam te wszystkie myśli i zauważam, że zostaje mi w głowie pustka. Nie jestem zdolna do innych rozmyślań. Szybko się irytuję i złoszczę, dla innych bez powodu. Męczy mnie to, więc milczę. Żyję sama dla siebie. Czy mi z tym dobrze? Nie wiem. Na razie nie widzę dla siebie lepszej perspektywy.

1 komentarz:

  1. Sorki za opóźnienie, ale ponoć lepiej późno niż wcale ;D
    Fajne chłopaki z tego Krzyśka i Dawida, więc może Angie zamiast narzekać na to czego nie ma, zaczęłaby doceniać to co ma :P
    Co do Księia, to cieszę się, że nie jest on tak wszechobecny jak w początkowych notkach, ale nadal stanowczo za dużo rozmyślania o nim w stosunku do rzeczywistych rozmów. Wiem... zaraz powiesz, że to nie zależy od ciebie,ale może jednak częściowo zależy?

    OdpowiedzUsuń