piątek, 27 września 2013

Quick hands

Dzisiaj byłam za leniwa, by wstać na nadgodziny. Bez większego pośpiechu zwlekłam się z łóżka i po wykonaniu standardowych czynności ponownie udałam się w świat w celu zdobycia mamony na przetrwanie kolejnego tygodnia. Spoglądałam w chmurne niebo i zastanawiałam się jakim cudem przywiało mnie aż do Anglii. Starej, dobrej, ale i deszczowej Anglii. Wszystko wokoło mnie wydawało się być zgoła inne niż w Polsce. Niby drzewa te same, ale jednak różne, powietrze przesycone innym rodzajem wilgoci, słońce mniej jasne niż w domu. Już wiedziałam, że dopada mnie chandra. Wmawiałam sobie, że wcale nie nienawidzę wszystkiego dookoła siebie, ale udało mi się to sobie wmówić dopiero koło południa.

Weszłam do kafejki i jak zwykle wykonałam rząd kolejnych standardowych czynności. Książę był dzisiaj punktualny, ale nawet jego obecność mną aż tak nie wzruszyła, co w dniach ostatnich. Nie patrzyłam na niego, ale w moich myślach gościł tego dnia wiele razy. Jednak znowu nie tak często jak ostatnio. Szybko zwinęłam się na halę i podreptałam do swojego stanowiska. Oczywiście, ktoś zajebał mi wkrętarkę co tylko pogrążyło mój już i tak chujowy nastrój. Znalazłszy inną oddałam się czynnościom czysto zarobkowym.

Atmosferę w moim zespole ożywiło pojawienie się Magic Mike 'a. On nie pracował tak, jak pozostali. On jest Wybrańcem. Człowiekiem, który pracuje w firmie Microlight na kontrakt. Czyli sra wyżej jak my i lepiej od nas. Ale wcale przez to nie zadziera głowy. No, tak. Jego wzrost pozwala patrzeć mu na mnie (nie wypowiem się za resztę) z góry. Farciarz. Pogwizdując wesoło palnął coś, co wydobyło na światło dzienne cień mojego uśmiechu. Pomyślałam o Ollie 'm. Ten to zawsze gada jak nie o swojej siostrze to o tym, jak to on musi znaleźć dziewczynę. Westchnęłam, dziękując w duchu, że już z nim nie pracuję.
- Cześć - po plecach przeszedł mi dreszcz. Kurwa, telepatia czy jak?! Jak na zawołanie za tym 'cześć' pojawił się nie kto inny jak Ollie. Mały, szczurowaty i irytujący Ollie. Skinęłam głową i udałam wielce zapracowaną.
- Jak tam? - zapytał pracującego obok mnie Dawida. Ten rozpoczął z nim konwersację.
- Spoko, a u ciebie?
- Dzisiaj wszedłem wejściem biurowym - rzucił niby od niechcenia. - Siostra mnie wpuściła - no, myślałam, że jak pizdnę śrubokrętem to mu, kurwa, zęby przedziurkuję. Może niech się z tą siostrą ożeni! Jak ja się cieszę, że mój brat tak mnie nie ubóstwia, bo chybabym rozszarpała. Odczekałam cierpliwie, aż się zamknie i spokojnie wróciłam do wykonywanej czynności.
- Witam! - zawołał Pan Smiley. No, nie. Kurwa, jakie szczęście! Pomyślałam z ironią.
- Siema, co jest? - zapytał Dawid.
- Odwołują wasze zamówienie. Zbierajcie to wszystko, czyście stanowiska, a za chwilę Magic Mike przywiezie wam nowy order - potulnie jak baranki złożyliśmy manatki i czekaliśmy, aż rugbysta zjawi się z nową pracą.
- Ale bajzel - usłyszałam, jak Dawid mruczy pod nosem kilka niemiłych słów.
- Potem zwalą na nas, jak coś nie będzie się zgadzało - dodałam, a on tylko skinął głową.
- Haj - odparła po słowacku Czeszka. - Jak nie my to musić zrobić, to ja ni wiem kto połapie się w tym orderze, haj - walnęła łamaną angielszczyzną/polszczyzną/ słowiańszczyzną/czeszczyzną. Pokiwałam mętnie głową i odsunęłam się, robiąc miejsce dla dwóch nadjeżdżających palet.
- No, to do roboty - rzucił Dawid i zabraliśmy się za zamówienie.
- Breaktime! - Cruella wrzasnęła na całą halę. No, super. To się narobiliśmy.

Weszłam do kafeterii i jak zwykle zarejestrowałam jedynie kaptur Księcia Adama. Westchnęłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mam! Od razu wyłapałam Shewolf.
- No, nareszcie - mruknęłam, gdy do niej podeszłam. Jej twarz na mój widok rozjaśniła się.
- Jejku, co u ciebie? - zapytała z uśmiechem, a mój humor momentalnie się poprawił.
- Spoko. Zmienili nam order i teraz nie mamy na nic czasu - odparłam. Skinęła głową i ruszyła się w kolejce po gorącą czekoladę. - Nie mam z kim pogadać.
- No, ja też. Szkoda, że mnie przenieśli - mruknęła i znowu posunęła się o kilka kroczków.
- Z kim robisz? - rozejrzała się po pomieszczeniu, ale widocznie jej współpracownice wyszły na fajki, bo pokręciła głową na znak, że żadnej tu nie ma.
- Ewa i Anna - odpowiedziała. Wcisnęła guzik na dyspozytorze.
- Hej - zawołałam. - Miałaś mi pokazać coś na YT - uśmiechnęłam się.
- No, faktycznie - uśmiechnęła się i po chwili zaśmiewałyśmy się z jakiegoś filmiku, który obiecywała mi pokazać od kilku dobrych dni. Gdy skończyłyśmy podszedł do nas Troy. Uśmiechnęłam się do Shewolf i odeszłam do stolika zjeść kanapkę.

Pod koniec przerwy wyszłam do łazienki załatwić swoje potrzeby. Już od wejścia słyszałam, że ktoś jest w sekcji umywalek. Niespiesznie załatwiłam co miałam załatwić i weszłam dalej, by umyć ręce. Gdy wyszłam zza rogu omal nie wrzasnęłam. Przy blacie stała Ruslana, a w ręce trzymała... Gołębia! Pierwsze, co pomyślałam to, to, że chce go oskubać, by w spokoju go zjeść. Serce waliło mi jak młotem.
- Co się stało? - zapytałam, gdy zwróciła na mnie uwagę.
- Szłam rano drogą i zauważyłam go na środku jezdni - wyjaśniła, a gołąb, na szczęście i ku mojemu zdziwieniu, poruszył łebkiem. - Nie mogłam go zostawić.
- Och - wydusiłam jedynie i podeszłam bliżej. Ruslana właśnie dawała mu jakieś okruchy, a po chwili podeszła do umywalki i puściła malutki strumyczek wody, by go napoić. Moje zdanie na jej temat momentalnie się zmieniło.
- Nie chcę być wiedźmą - odparłam i odczekałam, aż skończy go poić. - Ale on raczej nie przeżyje.
- Wiem - pokiwała smętnie głową i wyszłyśmy z łazienki. Umościła go w pudełku i obie ruszyłyśmy na halę.

Gdy dotarłam na miejsce okazało się, że Pan Smiley po raz kolejny zmienił nam zamówienie. Wściekła kolejny raz uprzątnęłam stanowisko i czekałam, aż łaskawie przywiozą coś, co będę musiała robić do końca dnia. Okazało się, że musimy skończyć zamówienie do piętnastej. Czyli w chuj roboty, a mało czasu. Więc ile tylko fabryka dała zapieprzałam. Na drugą przerwę udałam się zziajana i padnięta. Ruslana powiedziała mi tylko, że gołąb nie przeżył. Autentyczne mało brakowało, a bym się rozbeczała. Nawet wzrok Księcia nie dawał mi pociechy. Chociaż, gdy przyszłam do domu i zrozumiałam, że się na mnie patrzył, to waliłam się w głowę i pytałam się, jak mogłam się z tego nie cieszyć. No, ale ja to ja. Nikt mnie nie zrozumie.

Ledwie wyrobiłam się z pracą do końca zmiany. Dokładnie na styk wykonaliśmy ostatnie z zamówionych lamp. Uśmiechnęłam się sama do siebie i czym prędzej opuściłam halę. Szybko się przebrałam i już miałam wychodzić, gdy zawołała mnie Shewolf.
- No, nareszcie udało mi się ci pokazać ten filmik - uśmiechnęłam się.
- Bo ci przypomniałam - przedrzeźniałam ją. Po chwili wybuchłyśmy gromkim śmiechem i pomachałyśmy sobie na pożegnanie, a wszystkiemu przyglądał się Troy. A, w dupie to miałam. Wyszłam z dumnie podniesioną głową i w znacznie lepszym humorze, niż rano.

Książę szedł za mną w odległości kilku metrów, ale to tyle z naszego 'sam-na-sam'. Nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Zupełnie tak, jak dokumentnie obcy sobie ludzie. Spojrzałam na tablicę jednej z firm. Łał, 108 dni bez wypadku. Pogratulowałam im bezpieczeństwa i prułam dalej do domu.

Gdy wreszcie usiadłam w swoim pokoju i odetchnęłam, pozwoliłam sobie na analizę dnia. Po raz pierwszy nie cieszyłam się, że jest weekend. Wiedziałam bowiem, że zapowiadał się on samotnie. Podczas, gdy moja kochana patologia została w Polsce, we trójkę, raźniej, to ja siedziałam tu. A w pojedynkę nie tworzy się patologii, a samotnię. Ciężkie westchnięcie wydobyło się z mojej krtani.
- Dziecko, cierpliwości - usłyszałam w myślach słowa taty.
- Tak, tatku - odparłam cicho. - Cierpliwości...

1 komentarz:

  1. Mniej księcia, a więcej Shewolf, czyli tak jak chciałam. Chociaż nie miałabym nic przeciwko jakby w końcu doszło do tego "sam-na-sam" podczas powrotu do domu ;)
    Fajnie, że nie pieprzysz się ze słowami, bo przez to tekst jest luźny i świetnie się go czyta. Z drugiej strony mam wrażenie, że ta notka jest pełna frustracji, ale ja tam się nie znam... ;P

    OdpowiedzUsuń