czwartek, 26 września 2013

Deer and ladybird

Dzisiaj wstałam wcześniej niż zazwyczaj. No, tak. Young Lady wyrabia sobie nadgodzinki. Zeszłam na dół niczym zombie wołając o kawę, której i tak sobie nie zrobiłam, bo nie zdążyłabym jej wypić. Założyłam, że w pracy skorzystam z tego przywileju i wchłonę jej podwojoną dawkę. Przygotowałam sobie śniadanie, spakowałam je grzecznie do torby i wymknęłam się z domu, głośno zamykając za sobą te cholerne drzwi, które muszą mieć problem z zamkiem! A w kolei tych przypadków ja mam problem z nimi.

Gdy już uporałam się z upartymi klamkami i kluczami żwawo ruszyłam do pracy. Oczywiście wciąż mijałam te same firmy, bezmyślnie wczytując się w ich nazwy. Na tablicy jednej z nich widniał napis:

107 dni bez wypadku

Pogratulowałam im w głowie tego wielkiego sukcesu, ale po chwili moje myśli wróciły do Księcia Adama niczym rzucony bumerang. Wiedziałam, że nie zobaczę go o tej porze, bo Książę jeździ do pracy na godzinę ósmą. Z cichym westchnięciem przekalkulowałam, że ta jedna godzina bez niego to jak wieczność na Plutonie. A zatem. Przeszłam przez drucianą bramę i podeszłam do drzwi. Na moje szczęście dostałam się na teren zakładu wraz z mężczyzną, który to wszystko otwiera. Dumna podeszłam do drzwi i czekałam, aż biedak wygramoli się z wnętrza swojego białego Forda. Zaraz po wejściu do kafeterii rzuciłam się w stronę automatu i wcisnęłam numerek z błogim napisem kawa. Ze dwa razy wdusiłam extra sugar  i extra milk, a gdy moja dzienna dawka kofeiny była w trakcie przygotowywania, ja przebrałam się i na spokojnie przygotowałam do wejścia na halę. 

Pustki, jakie mi towarzyszyły w oczekiwaniu na resztę zespołu były nie wyobrażalne. Wszystko pogłębiał fakt, że przez te cholerne drzwi, do których nie mam karty, nie przejdzie Książę. A jak już to ja tego nie zobaczę. W końcu zaczęli złazić się pierwsi ze zmiany. Ja już wtedy znajdowałam się na hali i przygotowywałam stanowisko do pracy. Chwilę potem pojawił się Dawid, a zaraz po nim Teresa, ta Czeszka. Ja wciąż jednak przeżywałam fakt, że nie ujrzałam Księcia Adama. 

Praca zaczynała się rozkręcać. Wokół zrobiło się szumnie i tłoczno, ale to dobrze, bo gdy obejrzałam się za siebie to ujrzałam Księcia. Był w całej swej okazałości z wielkim zoomem na jego boski tyłek. Obserwowałam jego ruchy. Były wyważone i w pełni świadome. Aż wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły ciarki. W lepszym humorze zaczęłam udzielać się towarzysko między Dawidem, a Teresą. 

Podczas pierwszej przerwy obserwowałam drzwi. Najpierw odprowadzałam wzrokiem Księcia Adama na papierosa, a potem czekałam jak wierna świta na jego powrót. Wchodząc nasze spojrzenia się spotkały, ale tylko na ułamek sekundy. Czyli tak, jak zawsze. Ja szybko spakowałam swoje manatki ze stolika i poszłam do łazienki zastanawiając się, co się dzisiaj ze mną działo, że tak mało szczegółów z otoczenia docierało do mojego analitycznego umysłu. Całą winę zwaliłam na Księcia. 

Powrót z przerwy był bolesny, ale nieunikniony. Spojrzeniem przesiewałam łażących ludzi w poszukiwaniu Shewolf, ale, jak się potem okazało, została oddelegowana na drugi koniec magazynu i nie dane mi było z nią zamienić ani jednego słowa aż do końca dnia. Podłamana straconą bratnią duszą ponownie rzuciłam się w wir pracy. 
- Cholera - warknęłam cicho gapiąc się w padniętą wkrętarkę. 
- Co jest? - zainteresował się Dawid.
- To gówno nie trzyma baterii dłużej niż godzinę - odparowałam z wściekłością wyciągając z niej akumulator.
- Idź i popatrz po stanowiskach - poradził. - Tylko nie bierz tej, która jeszcze mruga.
- Jasne - odparłam i zrobiłam tak, jak mówił. Jednak jak na złość wszystkie diody pulsowały na zielono, co oznaczało, że mogę sobie palcem w dupie pokręcić. 
- Weź ją - aż podskoczyłam na dźwięk tubalnego głosu. Podniosłam zdziwione spojrzenie i natknęłam się na magnetyzujące tęczówki Troy 'a. Od razu w mojej głowie zaświtały jak neon słowa Eweliny: szał kutasa. Omal nie ryknęłam śmiechem. 
- Ale mruga - wyjaśniłam skonsternowana. 
- Bardziej naładowana nie będzie - uśmiechnął się. Jak uroczo (sarkazm). 
- Dzięki - odparłam, a przez moje myśli jak piorun przeleciało pytanie: ciekawe jak to jest poczuć jego szał kutasa. Moje serce przegalopowało, a w dołku mnie ścisnęło. No, tak. Wiecznie niewyżyta seksualnie, Young Lady. Miałam na niego ochotę w czysto fizycznej formie. A stanowisko dalej był mój psychiczny orgazm: Książę Adam. Odchrząknęłam i wróciłam do siebie, na ostatek rzucając ukradkowe spojrzenie na pokaźne mięśnie Troy 'a. 

Nadszedł czas długiej przerwy, podczas której starałam się kulturalnie spożywać jogurt w nadziei, że nie wyglądam jak orangutan ze spienionym bananem. Dzisiaj usłyszałam, jak Książę się odzywa. Pierwszy raz, odkąd tu pracuję, słyszałam jego głos. 

Był niski, ale nie zmysłowy. Mówił normalnie, ale gdyby znajdował się w sypialni i starałby się być seksowny i pociągający, to ten głos rozkochałby w sobie nawet syrenę. Gdy sobie przypomnę barwę tego tonu, to przechodzą mnie ciarki, a serce galopuje. To dla mnie coś niespodziewanego po latach beznadziei. No, ale wróćmy do kafeterii. Patrzyłam się na Księcia i dopiero po chwili ogarnęłam, że i on spogląda na mnie. Speszona odwróciłam wzrok w stronę drzwi i zamarłam. Do środka wszedł... Łoś. Koleś  w swetrze dzierganym na drutach (ale kupionym w jakiejś sieciówce), na którym widniały łosie. Granatowe spodnie, węższe u nogawek, masywne obuwie ochronne, a na głowie gniazdo. Najlepszy był fakt, że on też się na mnie gapił. Przeszedł 8 metrów korytarza, przeforsował drzwi i pokonał całą długość kafejki i ani razu nie oderwał ode mnie spojrzenia. Ja, gapiąc się na Księcia od razu złamałabym nos nie tylko sobie, ale także każdemu, kto wszedłby mi w trajektorię. Przez nieuwagę, oczywiście. 

Westchnęłam i momentalnie pożałowałam, że na jego miejscu nie był Książę. No, ale nic. Wróciłam do pracy wielce niepocieszona, a tu kolejna pierdoła. Dawid wydzierał się na całą halę, wołając: Ewelina to ladybird. Jedyne, na co było mnie stać to pokręcenie głową i oddanie się nowemu zajęciu. 

Dzień przeminął swoim rytmem, który dla mnie był wyjątkowo ciężki. Książę nie szedł w moim kierunku, bo ktoś go podwoził, a ja, samotna, ze słuchawkami w uszach, maszerowałam dzielnie podnosząc głowę do góry. Och, Książę, mój Książę. Czemuś ty jest Książę?    

1 komentarz:

  1. Tym razem zacznę od genialnych tekstów (to się tyczy tej i poprzedniej notki). Pewnie doskonale wiesz o które chodzi, ale nie odmówię sobie przyjemności zacytowania przykładu: "szał kutasa" ;D
    Jak zwykle bardzo obrazowe opisy i zachowana charakterystyka bohaterów, czego gratuluję, bo jak sama dobrze wiesz jest to dość trudne.
    Stanowczo za mało o Shewolf, a stanowczo za dużo o księciu (chociaż to również jedna z moich ulubionych postaci ;))
    To by było chyba na tyle odnośnie tej notki, chociaż pewnie znowu o czymś zapomniałam...

    OdpowiedzUsuń